Lecimy do kraju owiec, wodospadów i fiordów! W miejsce, gdzie nazwy własne brzmią jak zaklęcia, wiatr wieje z prędkością polującego geparda, ziemia jest gorąca i paruje jak krajobraz po bitwie, a obok ludzi najzwyczajniej w świecie żyją sobie elfy.
Do tej niezwykłej krainy dostać się można prozaicznie łatwo – niskobudżetowe linie lotnicze oferują całe mnóstwo połączeń z Keflavikiem. I tak oto, zachęceni przystępną ceną biletu i rozmarzeni wizją dzikiej natury postanowiliśmy spędzić nasz sierpniowy urlop właśnie na Islandii.
JAK I CZYM?
Oczywiście tanimi liniami lotniczymi! My akurat lecieliśmy z Genewy, jako że w tamtych rejonach wówczas mieszkaliśmy, ale lotów z Polski jest jeszcze więcej i są jeszcze tańsze. Agregatory tanich lotów średnio raz w tygodniu przypominają o okazyjnych ofertach z Polski na Islandię, więc warto je śledzić i kupić bilety z wyprzedzeniem.
Po Islandii przemieszczaliśmy się samochodem. Wyspę okala droga numer jeden, po której spokojnie można poruszać się zwykłą osobówką. Jeśli chcecie zapuszczać się w głąb wyspy, konieczne będzie wynajęcie samochodu z napędem 4×4.
Naturalnie wynajęcie samochodu nie jest tanie, ale można sporo zaoszczędzić, planując wynajęcie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
KIEDY?
Jeśli chcemy zobaczyć dużo, cieszyć się długimi i – przy odrobinie szczęścia – pogodnymi dniami, to najlepiej odwiedzić Islandię w lecie. Lipiec jest miesiącem z najdłuższymi dniami i najmniejszą ilością opadów, a co za tym idzie – z największą liczbą turystów i najwyższymi cenami. Zwiedzanie wyspy w miesiącach jesienno-zimowych zwiększa za to szanse zobaczenia zorzy polarnej (choć i w sierpniu się zdarzyła).
My wybraliśmy się na Islandię w drugiej połowie sierpnia i mogliśmy nacieszyć się wielogodzinnym światłem słonecznym (wschody słońca były około 6, zachody – w okolicy 22). Mieliśmy okazję zakosztować prawdziwie islandzkiej pogody, z nieustającą mżawką, silnym wiatrem i mgłami ograniczającymi widoczność do jednego metra. Było sporo dni słonecznych, bez ani jednej chmurki i z przyjemnym rześkim powietrzem o temperaturze kilkunastu stopni. To bardzo typowe dla Islandii – jak mówi tamtejsze porzekadło: jeśli nie podoba Ci się pogoda, poczekaj pięć minut.
NA JAK DŁUGO?
Na jak długo się da! A tak poważnie, to wszystko zależy od tego, co chce się zrobić i zobaczyć. Jeśli jedziemy na trzy dni, chyba nie bardzo jest sens oddalać się od Reykjaviku. W tydzień można na biedę objechać wyspę, ale będzie się w ciągłym pośpiechu – my byliśmy na Islandii równo osiem dni + 2 dni na loty. Okrążyliśmy wyspę, ale naprawdę było to „na styk”. Polecałabym raczej 10-14 dni na tour dookoła wyspy. Drugie tyle pewnie można przeznaczyć na interior, czyli znacznie trudniej dostępne i bardziej dziewicze wnętrze wyspy.
Z perspektywy czasu wydaje mi się, że całkiem dobrym rozwiązaniem jest przyjazd na przykład na tydzień i zwiedzanie jednego rejonu wyspy – np. północnych fiordów czy któregoś z parków narodowych. Objazdówka pozwala zobaczyć dużo, ale powierzchownie. Zachwyca, ale pozostawia uczucie niedosytu. Dlatego też chciałabym przyjechać na Islandię jeszcze kiedyś, a może i nie raz.
GDZIE SPAĆ?
Najbardziej naturalną, tanią i romantyczną odpowiedzią jest namiot! Na Islandii jest cała masa miejsc, gdzie można się rozbić – czy to na kempingu wśród innych podróżników, czy w miejscu na totalnym uboczu – nad wodą, na polu lawowym, na tyłach wodospadu… Jeśli jednak z jakichkolwiek powodów namiot nie wchodzi w grę, trzeba sprawę dobrze przemyśleć. Po pierwsze, baza noclegowa jest skromna, choć dzięki Airbnb pojawia się coraz więcej możliwości przenocowania u islandzkich gospodarzy. Z Airbnb korzystaliśmy sporo – ceny były konkurencyjne, loka – schludne, a gospodarze życzliwi i komunikatywni. Poniżej zamieszczam linki do miejsc, w których zatrzymywaliśmy się w czasie naszej podróży dookoła Islandii:
- Reykjavik: Studio in Reykjavik center – jeden z naszych ulubionych noclegów – urokliwie urządzona piwniczka z osobnym wejściem, toaletą i kącikiem kuchennym. Dwa kroki od centrum!
- Borgarnes: Blómasetrið Guesthouse – nocleg był “ok-ish” – mega małe pokoiki, łazienka wspólna na wiele pokoi. Da się, ale można też bez żalu gdzie indziej.
- Sateberg Hostel: Sæberg Hostel – nasza największa noclegowa porażka. Nawet hot tube i przepiękna lokalizacja nie były w stanie zrekompensować zapaszku i robali obecnych w naszej małej chatce. Nie polecamy!
- Akureyri: Cosy Inner Townhouse – sympatyczny, czysty i ładny guesthouse.
- Okolice jeziora Myvatn: Hólmavað Guesthouse – nocleg na prawdziwej islandzkiej farmie! Ładne pokoje, miła gospodyni, blisko w wiele pięknych miejsc. Spałabym jeszcze raz!
- Djupivogur: Room in a Country Villa – najbardziej odjechany nocleg na całej Islandii! Jeśli tylko będziecie w okolicy, przenocujcie tam koniecznie. A na śniadanie wyborny chlebek domowej roboty 🙂
- Skogum: Hotel Edda Skogar – hotel jak hotel – skromny, ale miał wszystko, co potrzeba.
- Reykjavik: Downtown by the Sea & Free Parking – mieszkanie nie tak bardzo daleko od centrum. Plus – całe mieszkanie dla nas. Minus – gospodarzowi zabrakło chyba kilku minut do porządnego ogarnięcia mieszkania po poprzednich lokatorach, czego efektem była np. zapchana umywalka.
- Keflavik – Cloud 9, parter piętrowego domu przystosowany pod wynajem. Było czysto i wszystko ok, ale chyba zawiesili działalność – nie jestem w stanie znaleźć ich w internecie.
Rezerwując “nienamiotowe” noclegi na Islandii, najbardziej bolała nas konfrontacja z szalonymi cenami. Wszystko kosztuje znacznie drożej niż w innych częściach Europy – za malutki pokoik z dzieloną łazienką płacimy tyle, ile za elegancki pokój hotelowy gdzie indziej. No chyba, że kasa nie gra roli – wtedy zapewne można znaleźć bardziej luksusowe rozwiązania, ale ja nie zapuszczałam się w te rejony internetu.
CO JEŚĆ? CO PIĆ?
I tutaj znów wszystko zależy od zasobności portfela i priorytetów podróżującego. Nie ma co mydlić oczu drogim islandzkim turystom in spe – w restauracjach jest drogo jak cholera. Znad jadłospisów niemal słychać, jak zacukani goście sapią i głośno przełykają ślinę, przeliczając ceny posiłków na swoją lokalną walutę. Może lepiej wycofać się rakiem i zjeść hot doga w pobliskiej budce?
W naszym przypadku sprawa miała się następująco – pieniędzmi nie szastaliśmy, ale tez nie chcieliśmy „jechać” na zupkach chińskich i konserwach. Dlatego też od czasu do czasu pozwalaliśmy sobie na przyzwoity obiad w restauracji, w pozostałe dni gotowaliśmy w naszych kwaterach albo jedliśmy fast foody.
Kuchnia islandzka obfituje w ryby i baraninę, a ja mam poważny problem z przełknięciem i jednego, i drugiego. Dlatego w restauracjach wybierałam zazwyczaj makarony i piersi z kurczaka, uznając sól lawową czy chlebek wulkaniczny za wystarczającą szczyptę lokalnego kolorytu. Dla żądnych kulinarnych fanaberii Islandia ma w zanadrzu różne specjały w rodzaju baranich jąder czy zgniłego rekina, które w dzisiejszych czasach są raczej wabikami na turystów niż smakołykami realnie goszczącymi na islandzkich stołach.
Niektóre przewodniki (a także niektórzy lokalni naganiacze) zapewniają, że wstyd wyjechać z Islandii nie zjadłszy wieloryba. Nic bardziej mylnego – żaden to wstyd, a raczej chluba. Wieloryba trudno nazwać typowo islandzką potrawą – tylko około 2-3% Islandczyków jada wielorybie mięso. Tymczasem polowania na te łagodne olbrzymy są organizowane nadal z prostej przyczyny – żeby sprostać kulinarnym wymaganiom turystów, domagających się „tradycyjnego” jadła. Coraz więcej organizacji sprzeciwia się temu procederowi. Jakiś czas temu miasto Husavik całkowicie zaprzestało sprzedaży i serwowania wielorybiego mięsa. To właśnie z Husaviku wypływają codziennie łodzie, z pokładu których turyści mogą obserwować ogromne ssaki. Polowania, rzecz jasna, zmniejszają wielorybią populację i spotkanie zwierzęcia w czasie rejsu staje się coraz trudniejsze. Sprawa jest więc prosta jak konstrukcja cepa – albo turyści będą wieloryby oglądać, albo je zjadać. Kompromisów tutaj nie ma. Zachęcamy do tego pierwszego – zresztą sami oceńcie, czy wolicie przykładać ręce do noża, czy do lornetki:
http://icelandnews.is/zycie-i-styl/felietony/polowania-na-wieloryby-nie-sa-islandzka-tradycja
http://icelandnews.is/islandia/ciekawostki-islandia/potezne-wieloryby-w-eyjafjordur
Podobnie rzecz ma się z maskonurami – Islandczycy w dzisiejszych czasach jedzą je rzadko, między innymi z uwagi na wątpliwe walory smakowe, tymczasem niefrasobliwi turyści zwiększają popyt na ptasie mięso, no bo „jak to, ja maskonura nie spróbuję”.
I tym oto sposobem znacznie więcej miejsca poświęciłam temu, czego NIE jadłam.
Żeby nie było – jednym przysmakiem wręcz się zajadałam. Był to był Skyr – pożywna słodkość z białego sera, przypominająca nieco nasz serek homogenizowany.
Tak na marginesie, w islandzkich miastach i miasteczkach dużo łatwiej było znaleźć burgerownię czy pizzerię niż pełnoprawną restaurację. Fast foody przyjęły się na Islandii znakomicie.
Jeśli chodzi o napoje, nie zauważyłam specjalnych różnic w stosunku do ogólnoeuropejskich zwyczajów. Podobno Islandczycy lubują się w alkoholach mocnych, ja jednak nie widziałam nikogo pijanego, poza dwoma słaniającymi się na nogach chłopcami, których dzięki siarczystej „kurwie” zidentyfikowałam jako rodaków. Win na Islandii kupować się nie opłaca, bo z przyczyn klimatycznych nie są tamtejszą specjalnością. Są natomiast (surprise surprise!) droższe niż w innych częściach Europy. Za to ukochanym moim trunkiem były na Islandii piwa. Rewolucja piwna dotarła na wyspę i ma się tam całkiem dobrze. Jeden z lokalnych browarów, Einstök, podbił nawet Europę i można go kupić w niejednym sklepiku na starym lądzie.
Alkohole można na Islandii zakupić wyłącznie w specjalnych sklepach Vínbúð. Tradycyjne spożywczaki takie jak NETTO czy niskobudżetowy BONUS nie oferują alkoholu, zgodnie z lokalnym prawem. Piwa można napić się w wielu pubach, a ja polecam zwłaszcza ten jeden, w Reykjaviku: Skúli – znakomity multitap o przyjemnym wnętrzu i z dobrymi przekąskami.
CO ZWIEDZIĆ?
To nie jest temat na jeden post. Dlatego też w tym miejscu zamieszczam mapkę naszej podróży i miejsca, które odwiedziliśmy, a szczegóły pojawią się już wkrótce.
ETAP 1: Zachód i północ
Dzień 1-4
Trasa: Keflavik – Reykjavik – Thingvellir – Borgarnes – Ytri Tunga Beach – Arnarstapi – Snæfellsjökull – Hofsós – Dalvík – Svalbarðseyri – Akureyri
ETAP 2: Okolice jeziora Myvatn
Dzień 5-6
Trasa: Akureyri – Góðafoss – Mývatn – Dimmuborgir – Hverfjall – Námafjall – Krafla – Húsavík – Asbyrgi – Dettifoss
ETAP 3: WSCHÓD I POŁUDNIE
Dzień 7-8
Okolice Husaviku – Möðrudalur – Egilsstadir – Hengifoss – Djúpivogur – Jokursarlon – Skaftafell – Reynisfjara – Skógafoss
ETAP 4: OKOLICE REYKJAVIKU
Dzień 9-10
Skógafoss – Hveragerði – Gullfoss – Strokkur Geyser – Reykjavik – Blue Lagoon – Keflavik
Udanej podróży 🙂